D. Dujshebaev: Najtrudniejsze jest to, że muszę wszystko przechodzić jeszcze raz (wywiad)

Biuro Prasowe Łomża Vive Kielce tekst Magda Pluszewska , zdjęcie Anna Benicewicz – Miazga

Doznana w marcu tego roku poważna kontuzja kolana pozbawiła rozgrywającego Łomża Vive Kielce możliwości udziału w igrzyskach olimpijskich w Tokio. Dani Dujshebaev już po raz drugi w karierze zerwał więzadło w kolanie i obecnie rehabilituje się w Hiszpanii. Młodszy z synów trenera Talanta Dujshebaeva opowiada o okolicznościach wypadku, procesie pogodzenia się z opuszczeniem turnieju olimpijskiego i szczęściu, jakim dla profesjonalnego zawodnika jest dorastanie w sportowej rodzinie. Zawodnik niedawno przedłużył swój kontrakt z klubem do 2025 r. 

WYWIAD POCHODZI Z 42. NUMERU MAGAZYNU #DAWAJDAWAJ

 

Jak się czujesz i jak mijają Ci dni podczas rehabilitacji?

Daniel Dujshebaev, rozgrywający Łomża Vive Kielce: Wszystko jest w porządku, dziękuję! Jestem w Barcelonie, gdzie przechodzę rehabilitację. Codziennie wykonuję wiele ćwiczeń na kolano i jak na razie całość idzie zgodnie z planem. Rano pracuję na basenie, spędzam tam najwięcej czasu. Potem wracam do hotelu, śpię, jem, odpoczywam. Wieczorem zwykle chodzę na siłownię – odwiedzam ją cztery razy w tygodniu. Na razie oczywiście nie mogę wykonywać ćwiczeń na nogi, więc trenuję tylko „górę”.

Brzmi intensywnie! Czy masz czas na spotkania towarzyskie?

Pracę kończę zwykle około godziny osiemnastej. Mam tu znajomych, także tych, z którymi kiedyś grałem i czasem się z nimi spotykam wieczorem albo w weekendy. Przyznam jednak, że przede wszystkim dbam teraz o kolano. To mój absolutny priorytet i nie chcę robić zbyt wiele, by go nie przeciążać. Siedzę więc dużo w hotelu, oglądam mecze piłki ręcznej, gram na laptopie, patrzę w telewizor. Najważniejsze dla mnie jest mieć spokój, by noga mogła wracać do zdrowia.

W całej tej sytuacji nie jesteś sam, bo razem z Tobą rehabilituje się kolega z reprezentacji Hiszpanii.

Zgadza się, codziennie pracuję z Aitorem Ariño, skrzydłowym Barcelony. On doznał takiej samej kontuzji, co ja, a operację przechodził tydzień po mnie. Idziemy więc tym samym programem. Szczerze, jest mi lepiej, gdy on tu jest! Zawsze możemy pogadać, coś skonsultować. Wiesz, są dni, że jesteś naprawę zmęczony, szczególnie psychicznie. Wtedy dobrze jest mieć kolegę, który jest z Tobą. W końcu mamy takie same problemy (śmiech)!

To drugi raz, gdy zerwałeś więzadło. Czy obecna rehabilitacja różni się od tego, co przechodziłeś za pierwszym razem?

Nie, wszystko przebiega tak samo, tylko trochę wolniej. Lekarze z Barcelony są w stałym kontakcie z lekarzami z Kielc, od samego początku wszystko dobrze się układa. Oba zespoły medyków uznały, że mamy czas i nie chcemy ryzykować. Mam wchodzić na kolejny szczebel pracy tylko wtedy, gdy będę naprawdę pewny, że mogę. Z tego względu na pewno dłużej mi zejdzie z powrotem do zdrowia, niż za pierwszym razem. Naprawdę nie chcę doznać tutaj choćby najmniejszego urazu, który wszystko jeszcze bardziej by opóźnił. Nie chcę być kolejny raz operowany.

Pamiętasz, jak wyglądał sam moment doznania kontuzji? Mecz półfinałowy PGNiG Pucharu Polski z Płockiem, dziewiętnasta minuta.

Nie byłem pewny, co dokładnie się stało, ale od razu wiedziałem, że jest źle. Ciężko mi powiedzieć, jak to się stało. Moim zdaniem, był kontakt i uraz powstał na jego skutek. Wydaje mi się, że gdyby go nie było, to może nie doszłoby do tego wszystkiego. Ale ja przecież wiem, że żaden z płockich zawodników nie zrobił tego specjalnie! Oni też są sportowcami, wiedzą, co to znaczy doznać kontuzji. To była jedna akcja, która równie dobrze może zdarzyć się codziennie na treningu. Akurat ta zdarzyła się na meczu. Cóż mogę zrobić? Nie mam żalu. Taki jest sport, a urazy są w niego wliczone.

Trudno było Ci dojść do siebie?

Wiesz co, teraz, za drugim razem chyba byłem już na to bardziej gotowy psychicznie. Najtrudniejsze było to, że muszę wszystko przejść jeszcze raz. Pierwsze dwa, trzy dni były dla mnie naprawdę ciężkie – operacja, loty i świadomość tego, że czeka mnie co najmniej dziewięć miesięcy bez piłki ręcznej. Ale po raz kolejny: cóż mogę zrobić? Mogę tylko pracować nad tym, by wrócić lepszym i silniejszym.

Kiedy dotarło do Ciebie, że nie zagrasz na igrzyskach olimpijskich w Tokio?

Od razu. Jeszcze zanim zszedłem z boiska, gdy leżałem na parkiecie. Myślałem o tych igrzyskach od pierwszego dnia, w którym zacząłem trenować w reprezentacji Hiszpanii. Wszyscy w kadrze mówimy o nich od dawna, szczególnie, że to takie dziwne igrzyska, przekładane, naznaczone pandemią. Jako Hiszpania mamy co do nich duże nadzieje. Miałem w nich grać, ale nie zagram. Takie jest życie.

Jesteś bardzo spokojny, wydajesz się wręcz beztroski, gdy o tym wszystkim mówisz.

Ja mam to szczęście, że jestem ze sportowej rodziny. Moi bliscy są dla mnie wsparciem, wiedzą dokładnie, o co chodzi. Oni kiedyś sami przechodzili przez to, co teraz przeżywam ja. To duży atut dla sportowca być wychowanym w takich warunkach. Tata, mama, Alex – oni wszyscy są w Polsce, ale jesteśmy w stałym kontakcie telefonicznym. Teraz mamy w rodzinie jeszcze małego Hugo (syn Alexa i jego partnerki Ireny – przyp. red.). On jest przeuroczy! Jeszcze nie rozumie, co się dzieje, ale też często z nim rozmawiam. No, może bardziej ja mówię, a on się do mnie śmieje (śmiech)!

Skoro jesteśmy przy rodzinie, Twój tata bardzo emocjonalnie zareagował na Twoją kontuzję podczas meczu. Myślisz, że wtedy odezwała się w nim bardziej natura ojca, aniżeli trenera?

Nie wiem. Wydaje mi się, że z powodu tak poważnego urazu każdego zawodnika byłby bardzo zły. Z drugiej strony to w końcu mój ojciec, więc na pewno patrzenie na mój ból było dla niego trudniejsze, niż byłoby to w przypadku pozostałych chłopaków.

Jak to jest być trenowanym przez własnego ojca?

Mamy z tatą bardzo dobrą relację rodzinną, ale też i profesjonalną. Obaj wiemy, co mamy robić, jak ze sobą pracować, szanujemy się. Jeśli chodzi o aspekt sportowy, nie ma dla mnie żadnego znaczenia, że trenerem jest akurat mój ojciec. Wiadomo, że codziennie dużo rozmawiamy, na pewno więcej, niż robiłem to np. z trenerem w Celje. Na boisku jednak nie jest to ważne. Może na początku było dziwnie, w pierwszym roku współpracy trudniej było mi znaleźć granicę pomiędzy jedną relacją a drugą. Teraz to już trzy lata, jak razem pracujemy i wiemy, jak to robić.

Trener Talant jest dla Ciebie bardziej surowy niż dla pozostałych zawodników?

Szczerze, w pierwszym roku gry w Kielcach bałem się, że tak będzie. Może faktycznie był, ale teraz rozumiem dlaczego. Nie dlatego, że jestem jego synem, tylko dlatego, że byłem młodym zawodnikiem, który popełniał wiele błędów w każdym meczu. Teraz już tak młody nie jestem, więc rzadziej staje przeciwko mnie (śmiech).

Jakie masz plany na wakacje i kiedy wracasz do Kielc?

Naprawdę nie wiem, jak będą wyglądać moje wakacje. Najważniejsze jest dla mnie kolano, wszystko zależy od tego, co będę mógł robić. Chciałbym trochę wypocząć. Na szczęście w Barcelonie jest fajna pogoda, więc jeśli tu zostanę cały czas, to i tak będę się dobrze bawił (śmiech). Lepiej tutaj, niż w jakimś chłodnym miejscu! Do Kielc będę chciał wrócić w sierpniu, by zacząć przygotowania do kolejnego sezonu razem z drużyną. Mam nadzieję, że będę mógł to zrobić, choć tak, jak powiedziałem, z niczym nie będę się spieszyć, jeśli miałoby to źle wpłynąć na stan mojego zdrowia.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*