Z piekła do nieba

Informacja prasowa Enea Basket Poznań tekst Adam Lejwoda , zdjęcia Ela Skowron

Suzuki 1LM Enea Basket Poznań – WKK Wrocław 80:62 /18:18, 9:18, 31:9, 22:17/

Nieciekawie dla nas rozpoczęło się kolejne spotkanie w ramach 5 kolejki spotkań 1 LM. Wiadomo było, że będzie to trudny rywal, ale i w spotkaniach z takimi rywalami można, a wręcz należy grać przyzwoicie. Tylko odpowiedź na pytanie kto zwycięży, powinna być problemem, a nie poziom gry. Krótko mówiąc, pierwszą połowę powinno się wspominać przynajmniej niechętnie. Słaba obrona i wręcz słabiutka skuteczność dopełniły obrazu, szczególnie drugiej kwarty. Ponieważ w pierwszej kwarcie goście też  nie imponowali skutecznością rzutów za 3 punkty, udawało nam się dotrzymywać kroku. Po początkowym prowadzeniu drużyny WKK kilka skutecznych akcji Wojtka Frasia wyprowadziły drużynę Enei na prowadzenie 9:7 /7:08/. Prowadzenie utrzymało się do 3:19 minuty, gdy zespół wrocławski doprowadził najpierw do remisu, a następnie objął prowadzenie. Po zdobyciu  5 punktów przez każdą z drużyn ostatecznie pierwsza kwarta kończy się wynikiem 18:18. Na razie remisujemy, ale nasza gra zarówno obronna jak i w ataku nie układa się. Co nie udało się drużynie przyjezdnej w pierwszej kwarcie, to udało się w drugiej. Nic nie zmieniło się w grze zawodników poznańskich. Dalej grzeszą nieskutecznością w ataku, a goście robią swoje. Jak zdobyli 18 punktów w pierwszej kwarcie, to dlaczego tego nie powtórzyć w drugiej. Uczciwie mówiąc zdobycz 18 punktów nie jest jeszcze powalająca, ale tylko wtedy, gdybyśmy zdobyli ich więcej, ale my zdobywamy tylko 9. Już po upływie 5 minut goście prowadzą 8 punktami. W koszykówce to nie oznacza zwycięstwa, a tylko wynik przejściowy, który w ciągu niewielu minut może się znacznie zmienić, wszak pod warunkiem, że poprawimy wiele elementów naszej gry. Nie w tej kwarcie. Na dwie minuty przed zakończeniem pierwszej połowy meczu drużyna dolnośląska uzyskuje najwyższą przewagę w tym meczu: 12 punktami. Styl gry naszego zespołu budzi coraz większy niepokój. Nieco łagodnieje, gdy ostatnie 2 minuty wygrywamy 5:2. Pierwsza połowa kończy się, gdy na tablicy wyników pojawia się rezultat 27:36. Wędrówka do szatni i rozmowa na temat: czy biedronki zjadają mszyce, a jeżeli tak, to dlaczego?. Ot tak dla rozluźnienia. Na razie koszykówki mają dosyć, to nie będą o niej rozmawiać jeszcze w szatni. Czas rozpocząć drugą połowę spotkania. Przez pierwszą minutę wynik spotkania niewiele się zmienia /29:39/, ale w zespole poznańskim coś drgnęło. Następne minuty tej części gry wprawiają w zdumienie trenerów i kibiców. Nie wspominam o zawodnikach, bo są zajęci grą. Po 5 minutach gry wychodzimy na prowadzenie 43:41! Doskonale. Humory i doping kibiców drużyny poznańskiej znacznie się poprawiają, ale również dlatego, że na parkiecie występuje inna drużyna Enei. Atak zaczyna się od obrony, to wiedzą już wszyscy. Tak myślę, że w swej desperacji i niemocy, że gra Enei była pełna nierówności i dziur, wysłano po walec. I go przysłali, a on zrobił swoje, znane: przyjdzie walec i wyrówna, a po tej równej „szło” się już znacznie lepiej. Rzeczywiście poprawiamy obronę i to znacznie, a atak „sam wychodzi”. Jak pięknie się patrzy, gdy piłka wyrzucona zza linii „za 3 punkty” trafia do kosza, oczywiście przeciwnika. Idziemy jak burza. Wydaje się, że gdyby ktoś rzucił w szatni, to też by wpadła. W pierwszej połowie meczu trafiamy 2 trójki, w drugiej 10!. Nie ustajemy i w obronie i w ataku, w efekcie wygrywamy tą kwartę 31:9 i to z takim rywalem! Trzecia kwarta zamyka się wynikiem 58:45. Ostatni akord meczu. Tym razem chyba goście myślą, co tutaj zmienić w grze, by zmienić losy spotkania. Za chwilę okaże się, że będzie to niemożliwe. Ostatnią kwartę meczu rozpoczynamy od mocnego uderzenia: 2 x 3 i poprawiamy wynik na 64:45. Drużyna wrocławska jeszcze się broni i odpowiada takimi samymi trafieniami w wykonaniu Tomasza Ochońki, ale nie oznacza to zmiany trendu w tym spotkaniu. Tego zwycięstwa nie pozwolimy sobie wydrzeć, a nawet wyszarpać. Ponieważ celne trójki stały się naszym przyzwyczajeniem /w drugiej połowie meczu/, trzy minuty przed zakończeniem spotkania osiągamy najwyższe prowadzenie 79:56. Teraz już tylko czekamy na upływ czasu niezbędny do zakończenia meczu, który kończy się ostatecznie wynikiem 80:62. Zastanawiam się tylko, czy rzeczywiście biedronki zjadają mszyce? Ustalonym zwyczajem, że nie potrafię obiektywnie ocenić postawy w meczu poszczególnych zawodników, zawsze się od tego zażegnuję i pozostawiam do oceny osobom najbardziej kompetentnym, czyli trenerom. Ja mam zawsze swojego faworyta, jest nim Patryk Stankowski. Nie tylko wielki duchem, ale najmniej mnie przewyższa wzrostem. To jedyny przypadek, gdy mój kompleks jest zneutralizowany. Jak taki „kakaludek”jak ja, mógł wybrać dyscyplinę „łyngoli”?  Panie trenerze, zwracam się do trenera Pana Przemysława Szurka, proszę spojrzeć niżej, tutaj jestem. Co Pan powie o meczu? Oto co powiedział Pan P. Szurek: Kolejny raz potwierdza się zasada, że dobra obrona potrafi napędzać atak. Tak właśnie stało się w 3 kwarcie, kiedy zaczęliśmy grać nieustępliwie w defensywie i od razu zaczęło się układać po drugiej stronie boiska. Marcin Dymała dał sygnał do ataku trafiając niewiarygodne rzuty i dodał pewności pozostałym graczom. Cieszę się, że kolejny raz kibice widzą energetyczny mecz na parkiecie i włączają się mocno w doping. Pozostaje nam tylko czekać do momentu, kiedy znikną przeszkody formalne, abyśmy mogli gościć ich w większej liczbie.

Dla Enei punkty zdobyli:

M. Dymała 23, 4×3, 7 zb., W. Fraś dd 17, 2×3, 10 zb., M. Tomaszewski 15, 1×3, M. Wielechowski 10, 3×3, J. Fiszer 7, 2×3, P. Stankowski 6, J. Simon 2

– dla WKK najwięcej punktów zdobyli:

T. Ochońko 17, 3×3, D. Rutkowski 14, 2×3, 7 zb., K. Nowakowski 8, K. Zywert 8,

Cieszę się, że Was widzę, bo mamy trochę problem z dopuszczalną liczbą widzów, przez co nie wszyscy mogą oglądać mecze naszej drużyny – zwróciłem się do trójki „muszkieterów” Binia , Zygi i Edy. Łeje ry, teroz jak my się wtetrali na całygu wew te koszykówe, to jasne że my som. Dziebko my mieli zagryche, bo wew tym internacie, internecie – poprawiłem Binia, no przeciyż tak godom, no to wew tym internacie to my się za wiela nie mogiemy kapnońć. Na szczyńście nasze gzuby to lotajom po nim jak jakiś istny, którnego piszczoła w dupe użądlóła. To one, te nasze kindry rug cug się zalegowali i kupióli nom bileta. No to my som i czekomy co bydzie dali, a co bydzie, to nawet mądro zez Buku nie wiy. Oczywiście, że wszystko się wyjaśni po meczu. Póki co, to spotkamy się może jeszcze raz?  Po meczu spotkaliśmy się ponownie. I co chłopcy?, spytałem. Po pierwszy połówie my byli całkiym bejt, zaczął Zyga. Eda coś blubroł pod kluką, a Binu miol ślypia, guli by mu sie zamglóły. Te nasze szczuny świgali ino aby śwignąć, durch a durch nieakuratnie. Jo to miołym aż rache. Nie mogłem się merknąć, co to za mana loto po boichu, toć nie naszo, całkiym inkszo niż zawdy. Godom do Binia, jo ide precz, bo dłuży nie zwyczymom. I tero zaś patrz, jakby poszłem i zaś potem bym sie skanił nazad, to cheba by pomyślołem, guli mom naćpane wew gorze, abo co? Zaś teroz co ci byde godoł. Po przerwie to buła całkiym inkszo mana. Nie mogłem sie kapnońć co jezd lołz? Co, zaś teroz naumieli się swigać akuratnie? A zaś potym, to wszystko jeim wlatywało to tegu kosza, a jak Dymek śwignął zez dziesiąciu metrów, to myślołem, że nie zwytrzymom, tak żem hycnął. Ale ci powiem, kibole lubielą takie mecze, dokończył Zyga.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*