
Źródło kksbasket.poznan.pl tekst Adam Lejwoda , zdjęcia Ela Skowron
Suzuki 1 LM Enea Basket Poznań – MKKS Żak Koszalin 90:77 /20:14, 29:16, 18:26, 23:21/
Nie ma meczów łatwych, a podział może przebiegać tylko wzdłuż linii: wygrane lub przegrane. Tak wyrównanej i na tak wysokim poziomie 1LM jeszcze nie było. Już wcześniej wspominaliśmy, co leży u źródeł podniesionego poziomu tych rozgrywek. Wszyscy powinni być zadowoleni z takiego stanu rzeczy, dopóki nie pojawia się widmo spadku. Pewnie za wcześnie o tym mówić, ale to zagrożenie dla niektórych drużyn pojawi się i to już zapewne na przełomie marca i kwietnia, czyli trochę więcej niż za 2 miesiące, a przecież rozgrywki zaczynały się tak niedawno, a trwają już 4 miesiące. Nam pozostaje nadzieja, że ostatnie 2 mecze są zapowiedzią lepszych czasów dla naszej drużyny. Truizmem byłoby przypominanie, że w tegorocznych rozgrywkach każdy może wygrać z każdym i nieważne jest, które miejsce zajmuje w tabeli.
W sobotnie popołudnie przystępujemy do meczu, o którym nikt już nie mówi ważny, czy nieważny. Rywal, który wprawdzie przegrał z nami w pierwszej rundzie i to na swoim parkiecie, ale również niedawno pokonał lidera rozgrywek, w dodatku na jego boisku. Czy w tych okolicznościach ktoś może być pewny rozstrzygnięcia na czyjąś stronę? Pewne jest tylko, że jedna z drużyn musi wygrać, a tym samym druga musi przegrać. Dosyć filozofowania, bo właśnie jeden z sędziów podrzucił piłkę wykonując rzut sędziowski. Wygrywa go zawodnik gości, a za chwilę również goście wykorzystują okazję do objęcia prowadzenia po celnym rzucie za 3 punkty. Odpowiadamy takim samym trafieniem. Zespoły powoli się rozgrzewają, a prowadzenie jeszcze niewielkie, zmienia się do wyniku 10:10 w szóstej minucie gry. Jeszcze przez 2 minuty toczy się wyrównany mecz, by po następnych dwóch minutach inicjatywę przejęła Enea. W efekcie tej przewagi kwarta pierwsza kończy się wynikiem 20:14. Liczba wykonywanych i celnych rzutów z gry jest podobna dla obydwóch zespołów, ale przeważamy w rzutach osobistych i to wykonywanych z dobrą, 80% skutecznością. Rozpoczyna się druga kwarta, jak później się okaże, najlepsza w naszym wykonaniu. Wprawdzie goście wykonują więcej rzutów, ale my rzucamy celniej. Po nieco więcej niż dwóch minutach tej kwarty nasza przewaga wynosi 5 punktów /26:21/, by po dalszych 2 minutach wzrosnąć do 14 punktów: 36:21. Na razie wygląda to zachęcająco. Nie ustajemy w wysiłkach poprawienia jeszcze tego bilansu i to udaje się nam nadspodziewanie dobrze, gdyż po następnych 4 minutach, tuż przed zakończeniem kwarty, prowadzimy 47:27 /1’:04’’/. Chyba nikt nie spodziewał się aż takiej przewagi. Jeszcze dokładamy 2 punkty w pozostałym czasie gry tej kwarty, a drużyna Żaka dorzuca 3 punkty i pierwsza połowa meczu kończy się z imponującą przewagą 19 punktów: 49:30. Myślę, że większość z nas zastanawia się, czy to już jest wystarczająca przewaga, by wygrać mecz. W nie tak dawnym meczu z Kotwicą 17 punktów nie wystarczyło, ale mamy nadzieję, że jesteśmy już w innej sytuacji, podbudowani ostatnim zwycięstwem. Nadzieję na zwycięstwo również w tym meczu rodzi statystyka, że zawsze lepiej rozgrywamy druga połowę meczu. Statystyka swoje, a rzeczywistość swoje. Zaczyna się trzecia kwarta i zaczyna się obiecująco. W 8’:42’’ prowadzimy 55:33, a w 5’:14’’ 61:40. Zwycięstwo zaczyna się przybliżać, by za chwilę zaczęło się oddalać. W koszykówce często się to zdarza, że drużyny wygrywają lub przegrywają któryś fragment meczu 10-15 punktami. Dlaczego tak jest? Pewnie nikt nie wie, ponieważ takie rezultaty dotyczą wszystkich szczebli rozgrywek, łącznie z NBA. Jeżeli nikt nie wie, to i ja nie silę się to wyjaśnić. Tracimy przewagę, a niepokój musi budzić gwałtowna zwyżka skuteczności rzutów za 3 punkty zespołu koszalińskiego. W tej kwarcie trafiają siedmiokrotnie! W efekcie maleje nasza przewaga do 11 punktów: 67:56, a rośnie niepewność o losy wydawałoby się wygranego meczu. By być ścisłym – mecz zawsze będzie wygrany – ale chodzi o nasze zwycięstwo. Ostatnia kwarta meczu. W poczynaniach naszej drużyny widać nerwowość: już był w ogródku, już witał się z gąską…Nie, nie chodzi o fermę drobiu, a w dalszym ciągu o mecz, który nabrał nowych emocji, czyli rumieńców. Wtedy na arenie pojawia się kapitan i jak przystało na wodza sam daje sygnał do odrabiania straconej przewagi. Kuba Fiszer, bo o nim mowa, w ciągu 65 sekund zdobywa 8 punktów /77:61/ i to jest chyba decydujący moment meczu. Za przykładem kapitana podąża Marcin Dymała i drugi Kuba, tym razem Andrzejewski i wspólnie z kolegami dopełniają dzieła, czytaj zwycięstwa. Mecz oczywiście jeszcze trwa, a po boisku biega 10 zawodników i czasami któryś z nich celnie rzuci zmieniając bilans punktowy zespołów, ale nie ma to już wpływu na wyłonienie zwycięzcy. Moja pomeczowa refleksja, jak zawsze z zastrzeżeniem, że zasób mojej wiedzy o koszykówce jest ograniczony moją niewiedzą. Może to karkołomne to zdanie, ale prawdziwe. Wracając do refleksji: ogarnia nas strach, gdy pojawia się szansa wygrania meczu. A teraz najważniejszy fragment, na który czekają zapewne wszyscy, opinia trenera Pana Przemysława Szurka: Cieszę się bardzo ze zwycięstwa na własnym parkiecie i dedykuję je naszym kibicom, którzy tak licznie odwiedzają naszą halę. Co do samego meczu zrealizowaliśmy założenie, żeby grać dynamiczną koszykówkę i z dobrej obrony przechodzić do szybkiego ataku. W drugim meczu z rzędu wygrywamy trzy z czterech kwart i ostatecznie mecz otwierając na razie jeszcze skromną, ale serię. Musimy pracować na treningach co najmniej tak dobrze jak do tej pory, starając się poprawić pewne elementy gry, żeby móc cieszyć się z wygranych.
Punkty dla Enei zdobyli:
M. Dymała 19, 8 zb., J. Fiszer 15, 3×3, 6 zb., W. Fraś dd 13, 10 zb., J. Andrzejewski 11, 2×3, M. Tomaszewski 9, 1×3, 6 zb., J. Simon 6, B. Ciechociński 5, J. Jakubiak 4, J. Nowicki 4, M. Wielechowski 4.
– dla Żaka najwięcej punktów zdobyli:
J. Dłoniak 13, 3×3, M. Kaszowski 13, 3×3, A. Sanders II 13, 3×3, 6 zb., W. Pisarczyk 11, 1×3, 5 zb.
Cześć koledzy – przywitałem się z Edą, Zygą i Biniem. Cieszę się, że jesteście naszymi wiernymi kibicami. Łe jery Adziu, dziebko brakło, a byłaby poruta. Zaczął Zyga. Teroz zaś patrz. Umówili my sie, że spikniymy sie u mnie wew chacie i razem jadymy na mecz. Skanaił się Biniu i Eda i już my byli wyrychtowani fyrać zez chaty, a tu Pela godo, że musze jachać nazad do chabaja, bo ejzbejny co kupióła, majom sztycha, a una nimo czasu, bo szykuje na jutro inszką jedze. No to żem musioł pojachać, a Eda i Biniu stojeli wew antrejce i czekali. Pela nie kozała jeim weńść do środka, bo mieli papcie oślómprane, a una zaś przedtem robióła porządki przed urodzinami. A jeszczyk buła całko nerwusiato, bo kupióła se nowom dyrdune i żem powiedzioł, że wyglądo wew ni madaicznie, bo buła cołko wysiepana. No to una godo, że to teroz tako moda. Cołkie szczyńście, że jo żem pojachoł do tegu chabaja, bo jo to mom rułe. Jakby pojachała Pela, to cheba zez niegu by zrobiła eisbejne. Czyli wszystko dobrze się skończyło? Bydziesz jutro, to zoboczysz, dokończył Zyga. A co powiecie o meczu? Wygrana chyba poprawiła humory. Wej, to jezd jasne jak klara wew same południe, ale fefry przed meczem to my mieli. Tej, to nie jezd takie pojedyncze, bo szpycnij ino, tutej kożdy może wygrać zez kożdym. Wiysz kiedy miołem najwiynksze fefry?, wtrącił się Eda. Wew trzeci kwarcie jak uni, znaczy sie zez ichniej many, zaczyli świgać te tróje. Jo żem myśloł, Zyga nie lachej się, zwrócił się do Zygi Eda, że jeszczyk mogiymy dostać wew gor. Na szczyńście tym razym dotośtali te przewage do kuńca. Jo myśle, Zyga ponownie się zaśmiał, że teroz już bydzie feste. Wiysz co Adziu? Zawdy jak godom jo myśle, to uni się lachają, ale guli czego? Może wkrótce wróci Patryk, dodałem. Wej, tyn kakalud? Jo go lubie i kibole tyż go lubielą, bo un mo taki szwung jak loto. Bądźmy dobrej myśli, ze najgorsze mamy za sobą.
Dodaj komentarz