
Informacja prasowa Basket Poznań tekst Adam Lejwoda , zdjęcia Ela Skowron
Suzuki 1LM Enea Basket Poznań – AZS AGH Kraków 90:85 /15:17, 27:18, 26:21, 22:29/
Kolejny mecz z rywalem teoretycznie słabszym od czołówki, ale czy na pewno? Przeciwnikiem, który podobnie jak my wygrał 3 spotkania na wyjeździe i również podobnie jak my, ma taką samą liczbę zwycięstw. Poza tym już wiemy, że w tym sezonie nieomal każdy może wygrać z każdym, a porównywanie wyników nie ma najmniejszego sensu. Już to świadczy, że mecz będzie trudny, o czym przekonaliśmy się w pierwszym meczu na boisku dzisiejszego rywala. Jednocześnie nadzieję naszą wzbudza seria kolejnych 4 zwycięstw. Czyli coś za i coś przeciw, prawie jak zawsze. Jeszcze przed meczem kilka niezwykle przyjemnych dla naszego klubu informacji oraz pamiątkowe zdjęcie, a wszystko to z okazji zajęcia pierwszego miejsca w Polsce w sezonie 2021/2022 w rywalizacji klubów szkolących drużyny młodzieżowe. Po tym wstępie, który towarzyszył nam przed rozpoczęciem meczu, a teraz przed próbą opisu samego meczu, zaczynamy mecz i sprawozdanie. Acha, warto jeszcze dodać, że znający się na koszykówce mówili przed meczem, że to nie będzie ładny mecz. Nie wiem, czy to chodziło o wartość artystyczną meczu, może o elegancję w poruszaniu się, czy może grację przy oddawaniu rzutów?. Nieważne, teraz już to mamy za sobą.
Zaczynamy dobrze, gdyż po wygranym rzucie sędziowskim pierwsi zdobywamy punkty i to od razu 3. Prowadzenie utrzymujemy przez 2,5 minuty, ale w grze szczególnie naszego zespołu wyczuwa się znaczną nerwowość. Wpływa to na skuteczność rzutów, a przede wszystkim tych za 3 punkty. W tych okolicznościach „rzutowych” tracimy prowadzenie i robi się 6:7. Oczywiście, że w tym fragmencie meczu nie ma to znaczenia, bowiem prowadzenie zmienia się wielokrotnie i nie ma mowy o wyraźnej przewadze którejkolwiek drużyny. Na niespełna 1 minutę przed zakończeniem pierwszej kwarty odzyskujemy prowadzenie15:14 /0’:55’’/, równie niewielkie jak wszystkie poprzednie jednej z drużyn. Początek drugiej kwarty wzbudza pewien niepokój, gdy po upływie trochę powyżej 3 minut przegrywamy 8 punktami: 19:27 /6’:40’’/. Tym razem zostają wstrząśnięte moce naszej drużyny i po kolejnych 2 minutach odzyskujemy prowadzenie 31:29, by za chwilę powiększyć je do 6 punktów 37:31. Takich skoków w zdobyczach punktowych w tym meczu zobaczymy więcej. Koniec tej kwarty, czyli również pierwszej połowy meczu przynosi wynik bardziej nas zadowalający niż koniec pierwszej kwarty, poza tym nasza gra wygląda lepiej. Trzecią kwartę rozpoczynamy w podobny sposób: od trójki Dymka, a jej przebieg napawa nadzieją. Cały czas kontrolujemy przebieg meczu, a nasza przewaga waha się między trzynastoma i dziewięcioma punktami. Gdy 1,5 minuty przed zakończeniem tej kwarty osiągamy najwyższe prowadzenie 65:50 i chociaż przed zakończeniem tej kwarty nasze prowadzenie nieco się zmniejsza /68:56/, można liczyć na wygraną w tym meczu, ale czy na pewno? Czwarta kwarta i jej przebieg przez pierwsze 5 minut nie zmienia szczególnie obrazu. Nadal przeważamy, a przewaga zmienia się w przedziale 9-14 punktów na naszą korzyść. I tak przy wyniku 81:71 na zegarze boiskowym pojawia się czas oznajmiający, że do zakończenia spotkania w regulaminowym czasie gry pozostały 4 minuty, ale jednocześnie sytuacja na boisku również oznajmia, że zwycięzca tego meczu wcale nie został jeszcze wyłoniony. Kibice nie przyszli po to, żeby się nudzić. Coś im się należy. Tym bardziej, że pogoda nieciekawa i warto ich rozgrzać. „Rozgrzewanie” trwa 4 minuty. Dwie minuty z małym haczykiem przed zakończeniem spotkania /2’:46’’/ na tablicy widnieje wynik 81:78 /seria 0:7/, a po kolejnych 30 sekundach 83:81, ale przecież do zakończenia spotkania pozostały jeszcze aż 2 minuty, gdy emocje sięgają zenitu /przypomnę, że poziom emocji nie zależy od poziomu sportowego/ i wtedy…resztę dokończę jutro. Nie jednak dzisiaj. Wtedy na arenę, bo na boisku już był, wkracza Dymek, który trafia 4 rzuty osobiste, a pech zawodników krakowskich polegał na tym, że faulowali właśnie jego, a nie np… zawodników, którzy w innych przypadkach przyczynili się do zwycięstwa gospodarzy. Właśnie te rzuty osobiste, które nie są naszą silną stroną. Ostatecznie wszystko kończy się dobrze dla naszej drużyny, a na pewno satysfakcję budzi fakt, że wreszcie wygraliśmy mecz „na styku”, a to było naszą słabą stroną. To tylko potwierdza, że forma zespołu znacznie się poprawiła, a jednocześnie, że mimo to, nie wszystkie mecze będą ładne. Jeszcze tylko staram się zasięgnąć opinii trenera Pana Przemysława Szurka. Nie mam Go w zasięgu wzroku. O jest!. Poproszę Pana o opinię o meczu: Spodziewaliśmy się trudnego meczu, gdzie każda sytuacja będzie na granicy faulu po obu stronach i wynik może ważyć się do ostatnich sekund i tak właśnie było. Najważniejsze jest to, że pierwszy raz w tym sezonie wygraliśmy zaciętą końcówkę spotkania. Kolejny raz w meczu domowym kibice mogą zobaczyć ofensywny basket, kiedy zdobywamy 90 punktów, ale przede wszystkim mogą z nami świętować zwycięstwo. Na tą chwilę mamy wszystko w naszych rękach patrząc na tabelę, możemy się piąć w górę, ale również w jedną chwilę możemy to stracić spadając w dół. Wyłącznie od naszej determinacji i charakteru zależeć będą kolejne spotkania.
Punkty dla Enei zdobyli:
M. Dymała 24, 2×3, 6 zb., M. Wielechowski 13, 3×4, B. Ciechociński 12, 1×3, 7 zb., W. Fraś dd 12, 10 zb., J. Nowicki 7, P. Stankowski 7, 1×3, J. Simon 6, J. Andrzejewski 5, 1×3, M. Tomaszewski 4.
– dla AGH najwięcej punktów zdobyli:
P. Wydra 15, 3×3, W. Leszczyński 14, 2×3, M. Lis 14, Sz. Sobiech 10, T. Szymański 10, 1×3, 9 zb.
Łe jery Adziu, to nom naszo mana zrobióła ucieche. Teroz już muszymy być wcześni wew hali, bo cheba bydzie wiyncy kiboli po ostatnich meczach. Chocioż rychtyg kibole są zawdy. Zaś patrz, jak jo tak szpycuje po papach, to cięgiem widze wiela tych samych. To są ci kibole co to jeim nie przeszkodzo gisówa czy śniyg abo ziąb czy gorąc . Chocioż teroz wiela dojyżdżo autym, tak ja my zez Zygą, ale są tyż takie, co to jeżdżą bimbą i kawołek muszą dyrdać piechtą. A niektórym to nawet ciynżko dojachać autym, bo kawołek musieliby ińśc po girach zez parkingu, a tedy byliby całkiym bejt. A ty Adziu jak dojyżdżosz? Autym?. Nie, ja jeżdżę tramwajem, ale to nie stanowi problemu. Tramwaj mam prawie pod samym nosem, zaledwie kilometr do przystanku. To kawałek mosz do ińścio, zauważył Eda. Tej co ty godosz?, do rozmowy wtrącił się Zyga. Na przykład taki istny, dejmy na to zez Buku, to do tegu przystanku mo 33 kilosy. Ale po co miołby gibać taki kawoł?, zauważył Eda. Łe jery, jo cheba ocipieje. A co?, to przystanek mo przyńść do niegu? A gisówa ci nie przeszkodzo?, zmienił temat Biniu. Biniu, a jak ja się nazywam? No tak, ale chyntke, guli fyrać na mecz mosz zawdy? Na razie tak. No to feste, a za chwiółke bydymy znowyk drzeć papy. Jo to lubie, bo wew chacie to musze być jak trusia i chocioż tutej moge se pofolgować.
Spotkaliśmy się po meczu. Po twarzach kolegów widać było jeszcze przeżyte emocje. Czerwone, jakby mieszanina wysiłku, który zewnętrznie malował się na twarzy, z wewnętrzną reakcją organizmu na spożycie, ale spożycia nie było, bo tego do hali nie wolno wnosić. Pewnie wyglądałem tak samo. Zaskoczyłem ich dziwnym pytaniem: jak mecz? Łe jery, my som rychtyg bejt. Zaczął Biniu. Teroz zaś patrz, bez 3 kwarty szpycowali my zez rułą. Jak już buło 15 dla naszy many, to Zyga godo, że już sprawa się wyklarowała i teroz już tylko czekomy na odjazd naszych. Mu się rozchodziło o wynik, a nie guli odjedom zez hali. No i tedy tyn odjazd sie jak wew PKP opóźniół i opóźnioł. A kibole na „peronach” czekali. Taki istny zachęcoł kiboli do dopingu, ale chocioż tyn doping dolatywał zez „peronów”, ta nasza mana-bana nie kciała ruszyć. Nie wiym czymu, ale nagle stracili szwung i naszo mana buła nie do poznaki. Jeszczyk tyn kakalud Patryk pkoł, żeby ruszyła, a tu nic. To jeszczyk nie wszystko. Niektórne zez ichniej many sztopli nos, a tedy tym barzy nie mogli my ruszyć, bo uni hamowali nosz bahnzug i bana się cofała. Wew końcu jak wew wiyrszu Tuwima dla szaranków, chociaż dorosłe tyż to lubielą, ta bana ruszyła, ale całko zchapana. Dobrze, guli na boichu buł „palacz” Dymek, bo dorzucił „wyngla” i tyn co świgoł wyngiel zez tyndra – Wielech, którny śwignął dwie tróje razym zez „gwizdkiem”. Ale fefry już my mieli, że dostaniemy wew cynder. No cóż, uspokajałem gasnące emocje, które mi się też udzieliły. Mecze są nierówne i przeplatają się raz lepsze, raz gorsze, ale popularne powiedzenie mówi: lepiej wygrać mecz brzydki, niż przegrać ładny. Jeszcze nie raz zobaczymy mecze ładne i niekonieczne wygrane.
Dodaj komentarz