W Veszprem walczyliśmy do końca

Biuro Prasowe Łomża Vive Kielce tekst Magda Pluszewska , zdjęcie archiwalne

W przedostatnim meczu fazy grupowej Ligi Mistrzów drużyna Łomża Vive Kielce przegrała na wyjeździe z Telekom Veszprem HC 33:35. Losy bardzo zaciętego spotkania rozstrzygnęły się dopiero w ostatnich minutach gry.

Telekom Veszprem HC – Łomża Vive Kielce 35:33 (18:16)

Telekom Veszprem HC: Corrales, Cupara – Fathy Omar, Mahe, Lauge Schmidt, Strlek, Nenadić, Maqueda Peno, Nilsson, Ligetvari, Marguc, Lukacs, Ilić, Dornyei, Lekai, Sipos

Łomża Vive Kielce: Wolff, Kornecki – Karalek, Nahi, Karacic, Vujović, D. Dujshebaev, Sićko, A. Dujshebaev, Sanchez-Migallon, Olejniczak, Tournat, Kulesh, Moryto, Thrastarson, Surgiel

Pierwsza siódemka: Wolff – Nahi, Sićko, Karacić, A. Dujshebaev, Moryto, Karalek

Czerwone ściany hali w Veszprem jeszcze przed pierwszym gwizdkiem gotowały się w rytm gorącego dopingu kibiców, zagłuszając myśli kłębiące się w głowach. Miejscowa publiczność słynie z tworzenia niesamowitej atmosfery, ale trzeba przyznać, że żółty róg trybun nie ustępował siłą wspierania swojej drużyny. Moc anturażu przekładała się na zaciekłość walki na boisku, a oba zespoły od początku szły w to spotkanie „łeb w łeb”.

W dziewiątej minucie faulowany został Alex Dujshebaev, dostając cios na twarz. Veszprem Arena zawrzała, a po interwencji fizjoterapeutów Alex opuścił boisko. Zastąpił go Branko Vujović, który z miejsca popisał się celnym rzutem. Wynik równo posuwał się do przodu po obu stronach. Jeden gol przewagi. Remis. Znów jeden gol. I znów remis. Po dwunastu minutach było 8:8, po kolejnych sześciu – 10:10.

Po chwili odpoczynku Alex wrócił na parkiet, a Szymona Sićko na lewej połówce zmienił Uladzislau Kulesh. Na środku Igora Karacicia zastąpił natomiast Haukur Thrastarson, który jeszcze do niedawna zmagał się z problemami zdrowotnymi i jego czwartkowy występ stał pod dużym znakiem zapytania. Islandczyk szybko zdołał jednak uciszyć czerwoną publiczność za pomocą dwóch niesamowicie precyzyjnych rzutów w samo okienko bramki Rodrigo Corralesa.

Po każdej bramce zdobytej przez kielczan gospodarze błyskawicznie wznawiali grę, co sprawiało naszej defensywie trudności. Co prawda zdarzało się, że jeszcze nie do końca ustawiona obrona pomagała Andreasowi Wolffowi, ale po bardzo dobrym początku nasz bramkarz zaczął nieco gorzej radzić sobie z naporem węgierskiej ekipy. Gdy wykluczenie pod koniec pierwszej połowy otrzymał Igor Karacić, Niemiec do ataku zbiegał na ławkę. Niewiele brakło, byśmy stracili przez to bramkę w ostatniej sekundzie pierwszej partii, ale na szczęście rzut rywali chybił o kilka centymetrów. Do szatni schodziliśmy więc przegrywając 16:18.

Zaraz po zmianie stron Mistrzowie Polski wyglądali na bardzo zmotywowanych, by odwrócić losy meczu. Seria czterech bramek pozwoliła nam przejąć inicjatywę (20:18). Dobrze dysponowani oraz pewni siebie podopieczni Momira Ilicia nie ulegli jednak naporowi kielczan i krok po kroku odrabiali straty. Choć kielczanie cały czas mocno napierali na defensywę Veszprem, pod koniec spotkania gospodarze odzyskali przewagę, która w pewnym momencie urosła nawet do czterech trafień (po trafieniu Manuela Strleka w pięćdziesiątej minucie Veszprem prowadziło 28:24). Gospodarze w swoim ataku byli konsekwentni i dobrze się asekurowali.

Mimo wszystko, Mistrzowie Polski nie tracili nadziei i aktywnie starali się zmniejszyć dystans. Na półtorej minuty przed końcem spotkania, przegrywając 31:33, wyszliśmy bardzo wysoko w obronie, próbując jeszcze przechylić wynik na swoją stronę. Dylan Nahi pilnował Petara Nenadicia, Arkadiusz Moryto Rasmusa Lauge Schmidta, a Alex Dujshebaev Omara Yahię. Niestety, Egipcjanin dwukrotnie „urwał się” Alexowi i nie daliśmy już rady doprowadzić do remisu.

Po upływie regulaminowego czasu gry do rzutu karnego podszedł jeszcze Dylan Nahi, ale Francuz zrezygnował z próby na bramkę Vladimira Cupary. Na wyrównanie nie było już bowiem szans. Przegraliśmy 33:35. Dla nas najczęściej trafiali Dylan i Alex (po sześć razy), tyle samo co Nenadić oraz Mahe po stronie gospodarzy.

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*